środa, 16 lipca 2014

Od Script Kiddie

Po dwuminutowym patrzeniu się na studzienkę kanalizacyjną i jej pokrywę, postanowiłam pójść do mych rastafariańskich towarzyszy. Wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi. I to chyba prawda, albowiem nie minęłam jeszcze byłego sklepu monopolowo-spożywczego, a zaatakował mnie gościu z pistoletem. Spytał się mnie chyba, czy kogoś nie widziałam. Ja nawet nie wiedziałam kogo. Zastanawiałam się bowiem, dlaczego rekiny nie mają pterodaktylich skrzydeł i czy trawa to naprawdę mały niedźwiadek.
-Co?! - Krzyknęłam. On przystawił mi pistolet do głowy.
-Odpowiadaj, albo cię zabiję. - Powiedział spokojnym tonem.
-Nie usłyszałam pytania. Ale nie zabijaj mnie! Mogę się do czegoś przydać! A zresztą, nic nie widziałam i nic nie słyszałam! Mogę już iść? - Pociągnął za spust. Ale chyba brakło amunicji.
-Cholera! - Krzyknął, a ja usilnie starałam się nie roześmiać i nawet mi się to udawało!
-Mogę się do czegoś przydać... Kiedyś byłam hakerem. - Rzekłam, nadal próbując się nie roześmiać.
Następnie wyjął sztylet, i przykładając mi go do gardła, kazał mi oddać mu mojego kałasznikowa. Musiałam oddać. Przystawił mi go do głowy, a potem gdzieś prowadził.
-Panie władzo, nie zabijaj mnie, ja mam ocelota, ściany, kałaszka i rastafarianów. - Powiedziałam, ale on mnie ignorował i szliśmy tak dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz